Ferie zimowe już się u nas skończyły i od poniedziałku Emilka wróciła do szkoły aby rozpocząć drugie półrocze nauki. Pora zatem na podsumowanie pierwszego półrocza, które moja 6-latka ma za sobą...
W internecie, telewizji i prasie bardzo często poruszany jest temat 6-latków i tego czy powinny one iść do 1 klasy w szkole czy też pozostać jeszcze w zerówce przedszkolnej. Spowodowane jest to tym, że rodzice ponownie mają wybór kiedy ich dziecko ma rozpocząć edukację szkolną - w wieku 6 czy 7 lat.
Czy 6-latki nadają się do szkoły? Nie jest to proste pytanie - dużo zależy od dziecka, od szkoły i od nauczyciela na jakiego trafi nasze dziecko. Emilka miała szczęście gdyż trafiła na super nauczycielkę, która nie obciąża dzieci nadmiernie. Na wywiadówce powiedziała nam rodzicom: "Dzieci jako 6-latki radzą sobie w szkole bardzo dobrze. Nie można jednak wymagać od nich nie wiadomo czego i trzeba o tym pamiętać". Uważam, że to bardzo dobre podejście gdyż dzieci nie obciążone zadaniami ponad ich umiejętności chętnie chodzą do szkoły i się nie zniechęcają... Oczywiście dzieci poznają dużo nowych rzeczy ale co ważne tempo dostosowane jest do ich wieku. Na przykład dzieci nie dostawały prac domowych. Dlaczego? Dlatego, że tylko niektórym z nich udało się zdążyć na lekcji wykonać zaplanowane zadania. Musiały zatem w domu kończyć to czego nie zdążyły zrobić w szkole... Gdyby do tego doszła jeszcze praca domowa to do wieczora musiałyby siedzieć przy książkach i zeszytach. Dobry jest również brak oceny stopniami - dzieci za dobrze wykonane zadanie dostają jako ocenę zieloną uśmiechniętą buźkę, za zadanie źle zrobione nie są w ogóle ocenieni.
Jeżeli chodzi o Emilkę to po pierwszym półroczu widzę bardzo duży postęp. Nie wiem czy spowodowane jest to tym, że przyzwyczaiła się już do nowych zadań i nowego otoczenia czy też tym iż za miesiąc skończy 7 lat.
Na początku roku szkolnego Emilka prawie codziennie wracała do domu z niedokończonymi ćwiczeniami - na lekcji skupiała się na tym jaki kolor kredki wybrać do zadania czy kilkanaście razy mazała napisaną literkę bo coś się jej w niej nie podobało. Oczywiście była jej krzywda, że zamiast się bawić musi odrabiać lekcje. Bolała ją rączka od pisania czy ramiona z powodu za dużego napięcia mięśniowego i zbyt silnego dociskania ołówka do kartki (2 strony dalej było jeszcze odbicie pisanych przez nią literek)... Oczywiście odrabianie lekcji musiało odbywać się przy mojej asyście - jeżeli przy niej nie siedziałam to zaczynała się bawić albo robić porządki w piórniku. Na szczęście nie miała problemu z trzymaniem się w liniaturze - lepiej jednak pisało jej się w zeszycie w wąskie linie niż w ćwiczeniach z dużą liniaturą. Nie było też problemu z zamianą tekstu drukowanego na tekst pisany. Problemem było jednak czytanie dłuższych słów - pomagało zaznaczenie w nich sylab. Czytanie nie było jednak przez Emilkę lubiane i rzadko kiedy przyznawała się do tego, że zadana jest czytanka.
Już pod koniec pierwszego półrocza zauważyłam, że Emilka zaczęła rzadko przynosić zadania do dokończenia w domu. Z zadowoloną miną oświadcza mi, że zdążyła wszystko zrobić na lekcji. Coraz lepiej radzi sobie też z czytaniem. Oczywiście nie jest to płynne czytanie i pojawia się problem gdy jest to wyraz inaczej wymawiany niż pisany (np. wtorek wymawiamy jako ftorek) - załapała jednak w końcu jak czytać w słowach łączenie liter si, ci, zi itp. (np. siano wymawiane śiano)... Coraz częściej odczytuje też słowa spotykane na co dzień dookoła siebie - wcześniej jej to w ogóle nie interesowało. Gdy w czasie ferii zimowych ćwiczyłam z nią czytanie tekstów innych niż te z elementarza dotarło do mnie jaki trudny jest nasz język więc wcale jej się nie dziwię, że na razie czytanie nie budzi u niej wielkiej sympatii... ;) Problemem jest jednak nadal niska aktywność Emilki na lekcjach - zgłasza się tylko wtedy gdy jest w 100% pewna odpowiedzi, woli się nie zgłosić niż powiedzieć coś źle :| Bardzo bierze też do siebie to gdy Pani zwróci jej uwagę a gdy za rozmawianie w czasie lekcji została rozsadzona z koleżanką to był płacz i lament... Z płaczem wróciła do domu również wtedy gdy za zachowanie dostał kropkę w innym odcieniu zieleni niż zazwyczaj - jej zdaniem to był bardziej kolor niebieski niż zielony a kropka niebieska świadczy o tym, że dziecko nie było grzeczne. Zresztą nie ona jednak wtedy płakała przez ten nieszczęsny kolor zielony przypominający według dzieci niebieski ;)
Oczywiście jest też sporo minusów dotyczących 6-latków w szkole, które zauważają jedynie rodzice. Na przykład wieszaki umieszczone w szatni na takiej wysokości, że dzieci aby powiesić kurtkę muszą stawać na ławce. Emilki kolega w ten sposób spadł z ławki i rozbił sobie głowę - zahaczył nogą o sznurek od worka na kapcie... Problemem są też lekcje wuefu odbywające się 3 razy w tygodniu - tylko raz w tygodniu na sali gimnastycznej, natomiast raz w salce wielkości klasy i raz na korytarzu. Kolejnym minusem jest przeprowadzanie zajęć w systemie zmianowym - Emilka ma system mieszany czyli 2 razy w tygodniu idzie na 8:00 i kończy o 11:30, następnie 3 razy idzie na 12:50 i kończy 2 razy o 16:30 i 1 raz o 15:35. Milka się cieszy bo 3 razy w tygodniu może dłużej pospać. Co jednak z dziećmi, których rodzice pracują? Takie dziecko już o 7:00 jest na świetlicy i na lekcje koło południa idzie już zmęczone, później do 16:30 spędza czas na lekcjach gdzie musi się skupić a po powrocie do domu często musi jeszcze usiąść do odrabiania lekcji. Uważam, że taki dzień jest zbyt obciążający dla dzieci... Obciążeniem są też ciężkie tornistry. Pomimo zostawiania w szkole książek i zeszytów tornistry i tak swoje ważą - dzieci noszą ze sobą jedynie piórnik, kanapnik z drugim śniadaniem i bidon a także zeszyt/ćwiczenia z pracą domową jeżeli taka była zadana. Przy drobnej budowie większości 6-latków nie jest to jednak lekki bagaż...
Dzieci 6-letnie mają jeszcze bardzo dużą potrzebę aby spędzać czas na zabawie. Widać to świetnie u Emilki w klasie - dzieci w plecakach przemycały zabawki do szkoły, na przerwach wolały się ze sobą bawić niż zjeść drugie śniadanie czy iść do toalety. Dużym problemem zgłaszanym przez Panią nauczycielkę na zebraniach było właśnie notoryczne wychodzenie dzieci do toalety po kilku minutach rozpoczętej lekcji...
Chciałabym jeszcze wspomnieć o możliwości pozostawienia dzieci z rocznika 2009 na drugi rok w 1 klasie. Jest to bardzo dobre rozwiązanie jeżeli dziecko miało problemy z nauką. Czy jest to jednak dobre rozwiązanie dla dzieci, które radzą sobie obecnie w 1 klasie? Moim zdaniem nie jest to dobry pomysł - powtarzanie drugi rok tego samego materiału z dziećmi, które dopiero przyjdą do 1 klasy może wywołać nudę, poza tym dziecko może poczuć się gorsze czy mniej mądre od rówieśników idących do kolejnej klasy. Wyjątkiem jest sytuacja gdy cała (lub prawie cała) klasa decyduje się powtarzać rok ze swoim wychowawcą - nauczanie można wówczas dostosować do dzieci i wyeliminować dokładne powtórzenie przerobionego już materiału...
Cieszę się bardzo, że przy Fabianku będę mogła zdecydować sama czy posłać go do szkoły w wieku 6 lat czy pozostawić go w zerówce. Najchętniej wybrałabym opcję zerówka w szkole ;)
W internecie, telewizji i prasie bardzo często poruszany jest temat 6-latków i tego czy powinny one iść do 1 klasy w szkole czy też pozostać jeszcze w zerówce przedszkolnej. Spowodowane jest to tym, że rodzice ponownie mają wybór kiedy ich dziecko ma rozpocząć edukację szkolną - w wieku 6 czy 7 lat.
Czy 6-latki nadają się do szkoły? Nie jest to proste pytanie - dużo zależy od dziecka, od szkoły i od nauczyciela na jakiego trafi nasze dziecko. Emilka miała szczęście gdyż trafiła na super nauczycielkę, która nie obciąża dzieci nadmiernie. Na wywiadówce powiedziała nam rodzicom: "Dzieci jako 6-latki radzą sobie w szkole bardzo dobrze. Nie można jednak wymagać od nich nie wiadomo czego i trzeba o tym pamiętać". Uważam, że to bardzo dobre podejście gdyż dzieci nie obciążone zadaniami ponad ich umiejętności chętnie chodzą do szkoły i się nie zniechęcają... Oczywiście dzieci poznają dużo nowych rzeczy ale co ważne tempo dostosowane jest do ich wieku. Na przykład dzieci nie dostawały prac domowych. Dlaczego? Dlatego, że tylko niektórym z nich udało się zdążyć na lekcji wykonać zaplanowane zadania. Musiały zatem w domu kończyć to czego nie zdążyły zrobić w szkole... Gdyby do tego doszła jeszcze praca domowa to do wieczora musiałyby siedzieć przy książkach i zeszytach. Dobry jest również brak oceny stopniami - dzieci za dobrze wykonane zadanie dostają jako ocenę zieloną uśmiechniętą buźkę, za zadanie źle zrobione nie są w ogóle ocenieni.
Jeżeli chodzi o Emilkę to po pierwszym półroczu widzę bardzo duży postęp. Nie wiem czy spowodowane jest to tym, że przyzwyczaiła się już do nowych zadań i nowego otoczenia czy też tym iż za miesiąc skończy 7 lat.
Na początku roku szkolnego Emilka prawie codziennie wracała do domu z niedokończonymi ćwiczeniami - na lekcji skupiała się na tym jaki kolor kredki wybrać do zadania czy kilkanaście razy mazała napisaną literkę bo coś się jej w niej nie podobało. Oczywiście była jej krzywda, że zamiast się bawić musi odrabiać lekcje. Bolała ją rączka od pisania czy ramiona z powodu za dużego napięcia mięśniowego i zbyt silnego dociskania ołówka do kartki (2 strony dalej było jeszcze odbicie pisanych przez nią literek)... Oczywiście odrabianie lekcji musiało odbywać się przy mojej asyście - jeżeli przy niej nie siedziałam to zaczynała się bawić albo robić porządki w piórniku. Na szczęście nie miała problemu z trzymaniem się w liniaturze - lepiej jednak pisało jej się w zeszycie w wąskie linie niż w ćwiczeniach z dużą liniaturą. Nie było też problemu z zamianą tekstu drukowanego na tekst pisany. Problemem było jednak czytanie dłuższych słów - pomagało zaznaczenie w nich sylab. Czytanie nie było jednak przez Emilkę lubiane i rzadko kiedy przyznawała się do tego, że zadana jest czytanka.
Już pod koniec pierwszego półrocza zauważyłam, że Emilka zaczęła rzadko przynosić zadania do dokończenia w domu. Z zadowoloną miną oświadcza mi, że zdążyła wszystko zrobić na lekcji. Coraz lepiej radzi sobie też z czytaniem. Oczywiście nie jest to płynne czytanie i pojawia się problem gdy jest to wyraz inaczej wymawiany niż pisany (np. wtorek wymawiamy jako ftorek) - załapała jednak w końcu jak czytać w słowach łączenie liter si, ci, zi itp. (np. siano wymawiane śiano)... Coraz częściej odczytuje też słowa spotykane na co dzień dookoła siebie - wcześniej jej to w ogóle nie interesowało. Gdy w czasie ferii zimowych ćwiczyłam z nią czytanie tekstów innych niż te z elementarza dotarło do mnie jaki trudny jest nasz język więc wcale jej się nie dziwię, że na razie czytanie nie budzi u niej wielkiej sympatii... ;) Problemem jest jednak nadal niska aktywność Emilki na lekcjach - zgłasza się tylko wtedy gdy jest w 100% pewna odpowiedzi, woli się nie zgłosić niż powiedzieć coś źle :| Bardzo bierze też do siebie to gdy Pani zwróci jej uwagę a gdy za rozmawianie w czasie lekcji została rozsadzona z koleżanką to był płacz i lament... Z płaczem wróciła do domu również wtedy gdy za zachowanie dostał kropkę w innym odcieniu zieleni niż zazwyczaj - jej zdaniem to był bardziej kolor niebieski niż zielony a kropka niebieska świadczy o tym, że dziecko nie było grzeczne. Zresztą nie ona jednak wtedy płakała przez ten nieszczęsny kolor zielony przypominający według dzieci niebieski ;)
Oczywiście jest też sporo minusów dotyczących 6-latków w szkole, które zauważają jedynie rodzice. Na przykład wieszaki umieszczone w szatni na takiej wysokości, że dzieci aby powiesić kurtkę muszą stawać na ławce. Emilki kolega w ten sposób spadł z ławki i rozbił sobie głowę - zahaczył nogą o sznurek od worka na kapcie... Problemem są też lekcje wuefu odbywające się 3 razy w tygodniu - tylko raz w tygodniu na sali gimnastycznej, natomiast raz w salce wielkości klasy i raz na korytarzu. Kolejnym minusem jest przeprowadzanie zajęć w systemie zmianowym - Emilka ma system mieszany czyli 2 razy w tygodniu idzie na 8:00 i kończy o 11:30, następnie 3 razy idzie na 12:50 i kończy 2 razy o 16:30 i 1 raz o 15:35. Milka się cieszy bo 3 razy w tygodniu może dłużej pospać. Co jednak z dziećmi, których rodzice pracują? Takie dziecko już o 7:00 jest na świetlicy i na lekcje koło południa idzie już zmęczone, później do 16:30 spędza czas na lekcjach gdzie musi się skupić a po powrocie do domu często musi jeszcze usiąść do odrabiania lekcji. Uważam, że taki dzień jest zbyt obciążający dla dzieci... Obciążeniem są też ciężkie tornistry. Pomimo zostawiania w szkole książek i zeszytów tornistry i tak swoje ważą - dzieci noszą ze sobą jedynie piórnik, kanapnik z drugim śniadaniem i bidon a także zeszyt/ćwiczenia z pracą domową jeżeli taka była zadana. Przy drobnej budowie większości 6-latków nie jest to jednak lekki bagaż...
Dzieci 6-letnie mają jeszcze bardzo dużą potrzebę aby spędzać czas na zabawie. Widać to świetnie u Emilki w klasie - dzieci w plecakach przemycały zabawki do szkoły, na przerwach wolały się ze sobą bawić niż zjeść drugie śniadanie czy iść do toalety. Dużym problemem zgłaszanym przez Panią nauczycielkę na zebraniach było właśnie notoryczne wychodzenie dzieci do toalety po kilku minutach rozpoczętej lekcji...
Szkolny bal karnawałowy :) |
Cieszę się bardzo, że przy Fabianku będę mogła zdecydować sama czy posłać go do szkoły w wieku 6 lat czy pozostawić go w zerówce. Najchętniej wybrałabym opcję zerówka w szkole ;)