sobota, 8 września 2012

Poród dziś a poród wczoraj

Już od jakiegoś czasu chcę porównać moje odczucia odnośnie porodu z Emilką i porodu z Fabianem. Niestety nie były to porody naturalne a cięcia cesarskie. Ważne jednak, że zarówno w marcu 2009 roku jak i we wrześniu 2011 roku były to "cesarki" zatem spokojnie mogę porównać swoje doświadczenia z nimi związane oraz odczucia z przebywania na oddziale szpitalnym po porodzie. Oba porody miały miejsce w Miejskim Szpitalu Zespolonym w Olsztynie.  Niby obu wydarzeń nie dzieli duża różnica czasu bo tylko 2,5 roku ale kilka znaczących różnic zaobserwowałam.
Pierwszy poród miał miejsce 15 marca 2009 roku i poprzedzał go 3-tygodniowy pobyt na oddziale Patologia Ciąży. Emilka urodziła się o 10:40 w 35 tygodniu ciąży poprzez cesarskie cięcie - ważyła 2330 gram a długa była na 48 centymetrów. Operacja nie była planowana a więc przygotowania do niej miały miejsce dopiero w momencie podjęcia przez lekarzy decyzji o tym, że nie można dłużej czekać. Przygotowania te objęły podanie kroplówki, założenie cewnika i podpisanie zgody na cięcie cesarskie. Po wykonaniu tych czynności zaprowadzono mnie na salę operacyjną, zrobiono znieczulenie zewnątrzoponowe, ułożono mnie na stole operacyjnym i wyjęto Emilcię z mojego brzucha. P. w tym czasie czekał przed odziałem i został na niego wpuszczony dopiero gdy Milkę wyniesiono z sali operacyjnej aby ją zważyć, umyć i ubrać. Emilka musiała być przez kilka dni poddana obserwacji i na moją salę trafiła dopiero po 2 dniach. Do tego momentu przynoszono mi ją tylko na karmienie. Przy czym pierwsze karmienie miało miejsce dopiero wieczorem a więc sporo godzin od urodzenia.
Drugi poród odbył się 29 września 2011 roku o 10:05. Był to już 40 tydzień ciąży a więc Fabian był już donoszony - ważył 3930 gram a długi był na 57 centymetrów. Cięcie cesarskie zostało zaplanowane z powodu braku akcji porodowej. Przygotowania do niego zaczęły się już dzień wcześniej. Przygotowanie objęło spotkanie z anestezjologiem w celu wypełnienia i podpisania dokumentów, nakaz bycia na czczo od 22:00 oraz podanie czopka przeczyszczającego. W dniu operacji założono mi cewnik i zaprowadzono mnie na Trakt Porodowy gdzie w jednej z sal oczekiwałam z P. na to aż zwolni się sala operacyjna. Gdy w końcu trafiłam na salę operacyjną to zrobiono mi znieczulenie zewnątrzoponowe, ułożono na stole operacyjnym i wyjęto z brzucha Fabianka. Po zbadaniu maluszka wyniesiono go do zważenia, umycia i ubrania - czynnościom tym ponownie przyglądał się P. Gdy mnie już pozszywana to zawieziono mnie na salę z której powędrowałam na cesarkę a tam czekali na mnie moi mężczyźni: P. z Fabiankiem :) Na tej sali znajdowałam się około godziny i już tam Fabian został przystawiony przez położną do mojej piersi.
Jak widać z powyższego opisu przygotowanie do cięcia cesarskiego w obu przypadkach wyglądało praktycznie tak samo a różnice, które wynikły spowodowane były tym czy operacja była planowana czy też nie. Sama operacja różniła się jednym - ustawieniem stołu operacyjnego. W 2009 roku blat stołu ustawiony był równolegle do podłogi a w 2011 roku nachylony był w lewo pod kątem 15 stopni. Kolejną różnicą jest miejsce oczekiwania przyszłego tatusia na swoje dziecko i żonę. Po obu operacjach musiałam leżeć 12 godzin i dopiero po tym czasie wyjęto mi cewnik.
Jeżeli chodzi o nastawienie i pomoc położnych oraz lekarzy na oddziale położniczym to różnica jest kolosalna. W 2009 roku:
- Nie uzyskałam pomocy przy przystawianiu dziecka do piersi.
- Nie uzyskałam pomocy przy nawale pokarmu.
- Nikt mi nie pomógł gdy musiałam Emilkę dokarmiać strzykawką.
- Nie zwrócono uwagi na depresję, która pojawiła się u mnie po tak długim pobycie w szpitalu i problemach z karmieniem Emilki - zignorowano to, że na okrągło płakałam i reagowano zniecierpliwieniem gdy po raz kolejny prosiłam o pomoc w przystawieniu dziecka do piersi czy też próbowałam uzyskać innych informacji. Od jednej z położnych usłyszałam, że jestem samolubna i nie myślę o dobru dziecka tylko o swojej wygodzie. Była to reakcja na moje pytanie czy zamiast strzykawki mogę uzyć butelki do podania dziecku mojego mleka.
- Przy żółtaczce fizjologicznej stosowano fototerapię i sama musiałam pilnować czasu naświetlania oraz tego aby Emilka nie odsłoniła sobie oczek.
- Noworodki codziennie były ważone w trakcie obchodu pediatrycznego.
- Przed wypisaniem ze szpitala byłam zbadana ginekologicznie i kazano mi się po tygodniu zgłosić na zdjęcie szwów.
 W 2011 roku sytuacja wyglądała trochę inaczej. Atmosfera na oddziale była bardzo przyjacielska - gdy jakiś noworodek dużo płakał w nocy to położne zabierały go do siebie na kąpiel i dopiero gdy dzidziuś upominał się o mleczko wracał do mamy :) Dzięki temu na oddziale panowała nocą względna cisza i wszystkie mamy mogły wypocząć.
- Nie wiem jak było z udzielaniem pomocy przy przystawianiu dziecka do piersi. Tym razem bowiem nie miałam z tym żadnych problemów :)
- Przy nawale pokarmu poratowano mnie mrożonymi liśćmi kapusty :)
- Mamy nie musiały samie dokarmiać dziecka - robiły to położne i podawały tylko mamom ilość wypitego przez dziecko mleczka. Na mojej sali dwa dzidziusie przybierały za słabo na wadze i dlatego pediatra kazała po karmieniu piersią dokarmiać je mlekiem modyfikowanym przez dwa dni i zapisywać wypitą ilość MM.
- Fabian pomimo żółtaczki fizjologicznej nie był naświetlany - poinformowano mnie, że żółtaczka może utrzymywać się do 3 miesięcy...
- Ważenie noworodków odbywało się raz na kilka dni. Chyba, że pediatra podejrzewał za mały przyrost wagi lub jej utratę.
- Przed wypisaniem do domu nie byłam badana ginekologicznie. Pani doktor szwy kazała zdjąć za około tydzień samodzielnie w domu bo to nie jest nic trudnego. Niestety lekkie podejście do tych dwóch spraw doprowadziło u mnie do zakażenia rany pooperacyjnej oraz zamknięcia się szyjki macicy a co za tym idzie zatrzymania odchodów w macicy. Męczyłam się z tymi dolegliwościami przez około tydzień zanim odkryto co mi jest - skąd u mnie wysoka gorączka i dlaczego organizm nie reaguje na żaden z antybiotyków. Doprowadziło to do tego, że wróciłam do szpitala na odział położniczy. Na szczęście pozwolono mi wziąć do szpitala synka :)
Emilka kilka minut po urodzeniu - 15.03.2009
Emilka w trakcie naświetlania...
Fabian kilka minut po urodzeniu - 29.09.2011
Fabian w momencie wypisu do domu ze szpitala - widać jaki jest żółciutki ;)

16 komentarzy:

  1. ja swój poród wspominam bardzo miło, opiekę położniczą również, za to pomoc ze strony pielęgniarek od noworodków to porażka. wstrętne, nieczułe baby, w niczym nie pomagały, chodziłam jak zombie, płakałam, o pomocy laktacyjnej nie am co mówić, krzyki i złośliwości na to co jadłyśmy, nie uczyły nas, że truskawka nie, że banan nie itd. wspominam to jako traumę, dobrze, że tylko 10 dni trwało, następnym razem się nie dam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy drugim dziecku jest się mądrzejszym :) Ja też postanowiłam, ze przy drugim porodzie nie dam się tak traktować w szpitalu jak za pierwszym razem. Na szczęście nie musiałam bo wszyscy byli mili i chętni do pomocy :) Chociaż nie mam gwarancji, ze byli tacy do wszystkich - nawet tych co dużo pytają i często proszą o pomoc...

      Usuń
    2. Ja też miałam CC w zeszłym roku, nie licząc przyjęcia do szpitala przez wredną położną ( historia z lewatywą jest tak niesmaczna, że o niej nie wspomnę, ale napomnę, że nigdy nie byłam tak upokorzona..) później było już tylko lepiej, lekarze ok, anestezjolog- złoty człowiek, wszystkie położne-cud miód, tylko te su...ki z noworodkowego, ale podobno to w większości szpitali jest tak, że na noworodkowym panuje pełna znieczulica :/
      Mimo to, całkiem nieźle wspominam pobyt w szpitalu, co trochę dziwi znajomych jak im to mówię, tylko kadrę na noworodkowym bym do odstrzału dała :)

      Usuń
  2. Mam podobne doświadczenia do Twoich:
    2 cesarki, pierwsza po 15 godzinach próby naturalnego urodzenia, więc nieplanowana
    druga 3 tygodnie przed terminem - planowana
    naświetlana żółtaczka (drugie dziecko)
    co do pomocy przy karmieniu - w zasadzie zero, usłyszałam, że mam przystawiać do piersi i to wszystko
    zamiast strzykawki miałam kieliszek do dopajania malucha
    za drugim razem poszłam z laktatorem, wyparzonymi butelkami i radziłam sobie sama :-)
    Depresję poporodową też przeżyłam - koszmar!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po kryjomu też działałam laktatorem i butlą :)

      Usuń
  3. 2,5 roku to kolosalna różnica, zależy na jaką ,,przemiłą" panią się trafi. A z tymi szwami to troszkę nieodpowiedzialne, powinni zdejmować w miejscu do tego przeznaczonym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem szczerze, że też mnie zdziwiło, że Ci nie kazali przyjechać zdjąć szwy. Mnie w zeszłym roku zbadali przed wypisem, kazali się za 3 tyg pojawić i za tydzień na zdjęcie szwu (co oczywiście trwa dwie sekundy). A jak pytałam czy pielęgniarka środowiskowa mi nie może zdjąć to się uparli, że to musi być w szpitalu załatwione.

      Usuń
    2. Ja byłam w wielkim szoku gdy lekarka zaczęła mi tłumaczyć jak mam to zrobić i jeszcze dodała, że jak będę miała z tym problem to mam męża poprosić aby mi pomógł :|

      Usuń
  4. Co ja mam powiedzieć przy 10-cio letniej różnicy między porodami;) No i u mnie różnica, bo ja wszystkie naturalnie i bez znieczulenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 10 lat to na pewno dużo więcej różnic by się u Ciebie uzbierało ;)

      Usuń
  5. Ach te porody! Można o nich ogromną książkę napisać! Ja też miałam ciężki poród który zakończył się cc. Położne które zajmowały się mną były całkiem oki ale te od noworodków to porażka! No i pobyt w szpitalu był długi wydawało mi się, że 5 dni to wieczność! Ale coś podzielę się swoją refleksją na temat porodu w zwykłym szpitalu a w prywatnej klinice. Moja bratowa (19 lat) rodziła właśnie w prywatnej klinice oddalonej od nas o 150 km., miała planowane cc, za kasę obsługa cudowna skaczą nad rodzącą jak nad jajkiem. Dzieckiem zajmują się wspaniale i takich plusów mogłabym jeszcze wymienić dużo.... ale jest oczywiście ale...
    Leżała w klinice 48 godzin. Na zdjęcie szwów musiała jechać 150km. Miała problemy z laktacją brakowało fachowej rady, miała nawał mleczy i o mało nie przepaliła pokarmu, co dziennie ma podwyższoną temperaturę, dziecko ma jeszcze żółtaczkę,wypisali ketonal i odesłali do domu. To jej pierwsze dziecko a ona jest zielona i bardzo uparta...
    Moim zdaniem taki poród nie jest dobry za szybko wypisują 48 godzin to za krótko!

    No i zbiegiem czasu bratowa też stwierdziła, że nie jest do końca zadowolona z takiego porodu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z drugiego porodu jestem zadowolona poza tymi małymi ale. Myślę, że gdybym miała rodzic po raz trzeci to poszłabym i tak do tego samego szpitala ale wiedziałabym już na co zwrócić uwagę i wymagałabym badania ;)

      Usuń
  6. Ja też często sięgam do wspomnień z porodu i przeżyć z tym związanych... Sam poród był naprawdę fantastyczny, kiedy już do szło do prawdziwej akcji porodowej to był bardzo szybki i co najważniejsze byłam z siebie dumna:) Gorzej działo się przed porodem kiedy to leżałam na patologii, Majka miała słabe tętno, wód miałam już bardzo mało i właściwie akcja porodowa zaczęła się w piątek, a dopiero we wtorek urodziłam bo rozwarcie postępowało a skurczy brak... Pozytywne w tym było to, że jak trafiłam na salę porodową to miałam sześć centymetrów rozwarcia bez ani jednego skurczu porządnego;p Ale sam moment kiedy położyli mi Majkę na brzuchu, a ona na mnie spojrzała to coś najpiękniejszego co się w życiu przytrafia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W porodach naturalnych zazdroszczę mamom bezpośredniego kontaktu z dzieckiem zaraz po wyjściu na świat... :)

      Usuń
  7. porody sa piekne i zarazem straszne, najwazniejsze ze dzieciaki zdrowe:)

    OdpowiedzUsuń