środa, 28 listopada 2018

Długi pobyt w szpitalu a dzieci

 Kiedy tylko dowiedziałam się o tym, że czeka mnie, wcześniej czy później, dłuższy pobyt w szpitalu to zaczęłam się zastanawiać co zrobić z Emilką, Fabianem i Sarą. Kto się nimi zajmie przez tyle czasu? Początkowo lekarz straszył mnie pobytem w szpitalu, który miałby trwać minimum 12 tygodni... Urlop P. aż na tyle czasu nie wchodził w grę.

 Przede wszystkim postanowiłam sobie wtedy, że zostanę w domu tak długo jak będzie to bezpieczne dla mnie i dzieci - najlepiej do końca listopada albo chociaż do drugiej połowy listopada. Dopytywałam też obu babć kiedy najbardziej pasowałoby im pomóc nam przy dzieciach a P. kiedy miałby najlepszy moment na urlop... Udało mi się wypracować grafik opieki nad dzieciakami na okres od 26 listopada. Obejmował on 2 tygodnie opieki przez P. (1 w listopadzie i 1 w grudniu przed świętami), 2 tygodnie opieki przez moją mamę (początek grudnia) i 2 tygodnie opieki przez teściów w okresie świąteczno-sylwestrowym. Po Nowym Roku ponownie ma nam pomóc moja mama... Problem pojawiał się gdyby opieka miała być potrzebna wcześniej ale postanowiłam zawczasu się tym nie martwić. Okazało się, że było to słuszne podejście gdyż w szpitalu musiałam się zjawić jedynie kilka dni wcześniej niż zakładał mój plan i na te kilka dni udało się P. dostać urlop :)

 Przed pójściem do szpitala spisałam sobie co muszę obowiązkowo zrobić aby móc spokojnie opuścić dom na dłużej. Przede wszystkim zależało mi aby przygotować dzieci do nadchodzącej zimy - zakup kurtek zimowych, ciepłych czapek z kominami i butów, dokupienie rękawiczek... Uzupełniłam też zapasy środków chemicznych w domu i podstawowych składników (makarony, ryż, kasza czy płatki śniadaniowe). Zamroziłam też kilka gotowych porcji obiadowych, które wystarczy rozmrozić i podgrzać. Spisałam również dokładną rozpiskę z planem zajęć dodatkowych i zaplanowanych wcześniej wizyt u specjalistów a także loginy do dziennika elektronicznego. W szafach dzieci zaznaczyłam, które półki są z ubraniami do szkoły... Oczywiście opróżniłam też kosze z brudnym praniem a nawet kosz z ubraniami do prasowania ;) W komodzie z ubrankami dla trojaczków także zrobiłam porządek - posegregowałam ubrania i podpisałam poszczególne "kupki" rozmiarami... Posprzątałam nawet rybce :) Oczywiście wiem, że wielu z tych rzeczy nie musiałam robić (co mi też powiedział P.) ale czułam taką potrzebę...

 Poza przygotowaniem mieszkania na moją dłuższą nieobecność skupiłam się również na tym aby oswoić dzieci z myślą o tym, że będę musiała zniknąć na dłużej z domu. Tłumaczyłam im, że jest to konieczne dla mojego i trojaczków bezpieczeństwa - lekarze będą mogli codziennie sprawdzać czy u Maluszków w brzuchu wszystko jest dobrze i dzięki temu zdecydują w odpowiednim momencie o tym kiedy mają się urodzić. Opowiadałam im o tym, że codziennie będziemy ze sobą rozmawiać przez telefon a w weekendy będą mogli mnie odwiedzać. A jak się uda to możemy też od czasu do czasu robić sobie wideorozmowy ;) Umililiśmy sobie także czas wyjściem na pizze i wypadem do kina...

 Ostatniego wieczoru przed moim pójściem do szpitala zrobiliśmy też ostatnie fotki z brzuszkiem aby mieć na pamiątkę... Dzieciaki miały frajdę z pisania po brzuchu :)

 Mieszkanie opuszczałam na szczęście gdy Emilka i Fabian byli już w szkole - pożegnaliśmy się przed ich wyjściem z domu. Było im smutno, łezka w oku była ale z uśmiechem oświadczyłam, że mają zmykać już do szkoły a po lekcjach zadzwonić i opowiedzieć mi jak minął im dzień :) Sara spała gdy wychodziłam i było to dla mnie najłatwiejsze rozwiązanie. Ciężko byłoby mi wyjść gdybym widziała jej płacz... Najbardziej smuciła i martwiła mnie rozłąka właśnie z Sarą - ona jest bowiem najbardziej ze mną związana i najmniej przyzwyczajona do rozłąki... Nie miałam też pewności kiedy się z najmłodszą córeczką zobaczę. To czy będzie mnie odwiedzać w szpitalu uzależnione było bowiem od tego jak zniesie pierwsze odwiedziny. Jeżeli będzie płacz i histeria, że nie chce iść bez mamy to niestety nie będzie mnie odwiedzać :( Na szczęście weekendowe wizyty się udały i mam nadzieję, że w miarę wydłużania się czasu rozłąki nie zmieni się zachowanie Sary w trakcie szpitalnych odwiedzin...
Image and video hosting by TinyPic

poniedziałek, 26 listopada 2018

Szpitalna codzienność

 W szpitalu jestem dopiero od kilku dni a już wdrożyłam się w codzienną rutynę tutaj obowiązującą. Pobudka jest codziennie o 5:30 - mierzona jest wtedy temperatura i ciśnienie krwi oraz podłączane badanie KTG. W moim przypadku badanie to trwa czasem 45 minut a czasem ponad 1,5 godziny - wszystko zależy od tego czy dzieci chcą współpracować. Jednego dnia cała trójka daje ładnie zrobić zapisy a innego szaleją tak, że nie idzie na dłużej złapać ich tętna bo co chwilę uciekają spod głowicy aparatu. Gdy są za spokojne też wcale nie jest dobrze i trzeba wtedy czekać aż się trochę rozruszają... Dziewczyny mają robione KTG aparatem dla bliźniąt a nasz rodzynek aparatem do pojedynczego zapisu...



 Kolejnym punktem w szpitalnym programie jest poranny obchód lekarzy, który przeważnie jest między 8:00 a 8:30. Potrafi się jednak przesunąć nawet o kilka godzin gdy na trakcie porodowym jest dużo porodów lub nagłych przypadków... Na obchodzie lekarze pytają o samopoczucie a od czasu do czasu zlecają potrzebne badania. Można się też dowiedzieć o tym czy planowany jest wypis do domu lub jaki jest plan działania w danym przypadku. Ja dość szybko dowiedziałam się, że na wypis przed cc nie mam co liczyć i mam nastawić się na Święta na szpitalnym oddziale :(

 O 8:30 jest przywożone na oddział śniadanie. Zawsze jest to jakaś zupa mleczna i przeważnie kanapki z kawałkiem masła i dwoma plasterkami wędliny. Czasem zdarza się kawałek pomidora lub dżem. Do picia jest cieniutka letnia herbata... Nie jest najgorzej ale wspieram się własnymi dodatkami do kanapek aby bardziej urozmaicić sobie dietę ;)

 O 13:30 serwowany jest w szpitalu dwudaniowy obiad z kompotem. Zupy są przeważnie dobrze doprawione a gdy są gorące smakują jeszcze lepiej. Drugie danie najczęściej serwowane jest z ziemniakami (zimnymi lub ledwo ciepłymi), które są chyba najsłabszym punktem obiadów. Mięso z sosem czy też dodatki w postaci tartej marchewki czy innych warzyw jest już dużo smaczniejsze. Na deser jest kompot a raczej napój, który ma udawać kompot - jest to po prostu zabarwiona woda ;)

 Po obiedzie około godziny 14:00 mam robiony odsłuch tętna trojaczków ale bez podłączania aparatu KTG do dłuższego zapisu...

 Już o 17:30 jest podawana kolacja. Bardzo przypomina ona śniadanie - różnicą jest tylko to, że nie ma zupy mlecznej :)

 Ostatnim punktem dnia w szpitalu jest wieczorny odsłuch tętna Maluszków, który czasem jest około godziny 20:00. Po odsłuchu na oddziale pojawia się jeszcze na chwilę lekarz dyżurny, który sprawdza czy wszystko jest ok.

 Jeżeli danego dnia zlecone są jakieś badania to czas dużo szybciej płynie. Dzisiaj miałam już badanie ginekologiczne i USG. Mogłam zerknąć w plątaninę kończyn widoczną na monitorze aparatu do USG i dowiedzieć się ile mniej więcej ważą już dzieci oraz czy mają prawidłową ilość wód płodowych i prawidłowe przepływy. Bardzo ważną informacją jest też to jaka jest różnica w wielkości między bliźniaczkami a także największym i najmniejszym trojaczkiem... Z dzisiejszych pomiarów wynika, że synek waży 1240 gram, a bliźniaczki 1225 gram i 1080 gram. Lekarz twierdzi, że jak na 28t 6d ciąży parametry te są bardzo dobre. Przepływy i ilość wód płodowych też są w normie...
Czeka mnie jeszcze konsultacja u chirurga naczyniowego w związku z moją puchnącą lewą nogą i USG dopplera żył tejże nogi. Nie wiem jednak kiedy ma nastąpić to badanie... Mam nadzieję, że w najbliższych dniach :)

 Co robię przez liczne godziny wolne, które wypełniają mój dzień? Oczywiście odpoczywam - czytam książki, przeszukuję Internet i zamawiam prezenty świąteczne, oglądam powtórki seriali i filmy na tablecie lub laptopie (dobrze że jest darmowe wifi)... W planach mam też zaprojektowanie już na styczeń fotokalendarza z okazji Dnia Babci i Dziadka. Oczywiście kilka razy dziennie dzwonię też do domu aby dowiedzieć się co tam się dzieje, wypytać o prace domowe czy też przypomnieć o zmianach w planie lekcji ;) Niby jestem w szpitalu ale większą część moich myśli zaprząta nadal to co się dzieje w domu... P. na 100% ma już dość tych moich telefonów ;)
Image and video hosting by TinyPic

czwartek, 22 listopada 2018

Szpital

  Tak jak wspominałam wczoraj na fb, rozpoczęłam wakacje w szpitalu na oddziale patologii ciąży. Pobyt ten został zaplanowany przede wszystkim w celu podania mi zastrzyków ze sterydami na rozwój płuc u Maluszków. Jest to już początek 29 tc a macica wielkością odpowiada już pojedynczej ciąży donoszonej więc ryzyko, że zacznę wcześniej rodzić znacząco wzrasta... Lekarz prowadzący dał mi jednak iskierkę nadziei na to, że być może jeszcze na chwilę zostanę wypisana do domu. Niestety ordynator dzisiaj po badaniu rozwiał te moje nadzieje i -zostanę w szpitalu aż do cc. Na tym etapie ciąży w każdej chwili niestety sytuacja moja lub dzieciaczków może się zmienić - mogą zacząć się skurcze, może zacząć się odklejać łożysko, któreś z dzieci może być niedotlenione bądź też może dojść do pęknięcia łożyska. Potrzebne będzie wtedy szybkie działanie...

 Łudziłam się, że skoro wyniki krwi są super (nawet cukier idealny), dzieciaki rosną w miarę równo (mają już po ponad kilogramie) a ilość wód płodowych jest prawidłowa to ryzyko komplikacji jest dużo mniejsze. Jedynym moim problemem do tej pory było puchnięcie lewej nogi, które pojawiło się ponad 6 tygodni temu. Bałam się, że może to być objaw zakrzepicy więc na początku października pojechałam na SOR gdzie mnie zbadano, zrobiono badania krwi a gdy okazało się że wartość D-dimerów jest podwyższona to skonsultowano z chirurgiem naczyniowym. Chirurg ten zrobił mi USG żył w spuchniętej nodze i stwierdził, że zakrzepicy na razie nie widzi. Parametry D-dimerów natomiast bardzo często są podwyższone w czasie ciąży. Zalecił mi branie leków na poprawę krążenia i noszenie pończoch uciskowych a ja się uspokoiłam... W ostatnim tygodniu zaczęły jednak dochodzić u mnie kolejne dolegliwości - ból kręgosłupa czy też żeber nasilający się po intensywnym dniu. Muszę szczerze przyznać się do tego, że było mi już ciężko ogarnąć wszystkie moje domowe obowiązki i trójkę dzieci. Wprawdzie nikt nie wymagał ode mnie tego abym wszystko robiła tak jak przed ciążą (czy też na jej początku) ale ciężko było mi odpuścić i zwolnić... Od taki mój charakter ;)

 Po dzisiejszej rozmowie z lekarzem nie pozostaje mi jednak nic innego niż pogodzenie się z losem i grzeczne spędzenie kilku najbliższych tygodni w szpitalu. Bezpieczeństwo moje i trojaczków najważniejsze... Emilka, Fabian i Sara muszą sobie niestety przez ten czas radzić bez mamy a P. ma okazję wykazać się w roli taty na pełen domowy etat ;)

 Oczywiście w trakcie dzisiejszej rozmowy z lekarzem nie obyło się bez uwag o tym, że jestem po 3 cc a teraz jeszcze trojaczki w drodze - u nas taki urodzaj a niektórzy walczą o ty by mieć chociaż jedno dziecko. Na moją odpowiedź, że nikt raczej nie planuje trojaczków a już na pewno nie po 3 cc usłyszałam o tym, że powinnam była po ostatnim cc pomyśleć o skutecznym zabezpieczeniu. Na moją odpowiedź, że rozmawiałam o tym ze swoim ginekologiem a ten odradził mi wkładki domaciczne ze względu na stan po cięciach i możliwe uszkodzenie macicy, hormony czekały aż przestanę karmić piersią więc zostały tylko mniej skuteczne metody nie miał już argumentu... Nie lubię takich rozmów :|
Image and video hosting by TinyPic

poniedziałek, 19 listopada 2018

USG połówkowe

27 września 2018
 Byłam dzisiaj na USG połówkowym. Trojaczki są bardzo grzeczne - rosną równiutko i mają dużo wód płodowych. Co ważne bliźniaki na 100% rozdzielone są przegrodą a więc moja ciąża jest dwukosmówkowa trójowodniowa. Dzięki temu będziemy mogli dłużej poczekać ze zrobieniem cc. Jeżeli wyniki nadal będę miała tak dobre to cesarkę będę miała zrobioną dopiero w 34 tc :)

 Znam też już płeć naszych Maluszków :) Spełni się marzenie Emilki - będą dwie dziewczynki (bliźniaczki jednojajowe) i jeden chłopak :) Fabian za to mocno rozczarowany, że to nie trzech chłopców... Dzieciaki ważą obecnie 386 gram, 373 gramy i 363 gramy... 

 Najbardziej martwi mnie ciągłe mówienie lekarza o tym abym po 24 tc położyła się już do szpitala i leżała tam aż do rozwiązania. Wiem, że to dla dobra mojego i Maluszków ale przeraża mnie wizja tak długiego pobytu w szpitalu... Co z dziećmi, które zostaną w domu - znalezienie dla nich opieki na ponad 3 miesiące to nie jest łatwe zadanie :(

 W ciąży trojaczej znacznie trudniej obejrzeć dzieci tak dokładnie jakby się chciało. Im są większe tym mniej widać na USG... W efekcie tego nie mam prawie zdjęć z badań. Moim ulubionym zdjęciem USG i filmikiem są te zrobione w 12 tc. Widać na nich całą trójkę naszych Maluszków :)


 Bardzo ciężko znaleźć też lekarza, który chce się podjąć badań prenatalnych w takiej ciąży. W Olsztynie tylko jeden lekarz byłby w stanie zrobić to badanie ale odmówił mi wizyty zarówno na NFZ jak i prywatnej... Gdy dostałam skierowanie na badania prenatalne to lekarz ten był akurat na urlopie a gdy wrócił zostało już niewiele czasu do ostatecznego terminu, w którym badanie to można przeprowadzić. Nie tłumaczył się jednak brakiem czasu czy dużą ilością pacjentek. Od lekarza tego usłyszałam, że w czasie gdy będzie robił badanie moim dzieciom jest w stanie przyjąć 3 inne pacjentki a poza tym i tak nie ma gwarancji, że wszystkie dzieci ułożyłyby się tak aby mógł posprawdzać wszystko to co powinien... Trójmiasto też odesłało mnie z kwitkiem - obdzwoniłam tam wielu lekarzy ale żaden nie czuł się kompetentny by zrobić badanie trojaczkom...
Image and video hosting by TinyPic

piątek, 16 listopada 2018

Szkoła

 Szkoła w tym roku daje mi w kość. Posiadanie dwójki dzieci w szkole podstawowej to dla rodzica nie lada wyzwanie. Tęsknię okrutnie za czasem gdy chodzili do przedszkola... ;) Zawoziło się ich w jedno miejsce i odbierało o tej samej godzinie, popołudnia były dla nich na zabawę i odpoczynek. Teraz zaczynają codziennie o różnych godzinach - gdy Emilka ma na 8:00 to Fabian ma na późniejszą godzinę, gdy Fabi ma na 8:00 to Emila zaczyna później... Na szczęście dwa razy kończą o tej samej godzinie i dwa razy Fabi czeka na Emilkę godzinę na świetlicy... Tylko raz zatem muszę odbierać go ja :)

 Emilka jest obecnie w klasie 4 więc nauki przybyło jej w znaczącym stopniu wraz z ilością przedmiotów. Każdy przedmiot to oczywiście inny nauczyciel, inne wymagania, inna sterta książek i inna sala lekcyjna. Jest to sporo do ogarnięcia dla 9-latków. Niestety nikt już nie pamięta o tym, że są to dzieci które naukę w szkole rozpoczęły w wieku 6 lat i wymagania wobec nich są takie same jak wobec dzieci 10-letnich w poprzednich latach... Dobrze, że jest coś takiego jak dziennik elektroniczny. Ułatwia on znacznie kontakt rodziców z nauczycielami i odwrotnie. Ma się też kontrolę nad tym na kiedy są zapowiedziane prace klasowe czy też zaplanowane jakieś projekty... Niestety dość często nauczyciel umieszcza informację w e-dzienniku a nie przekazuje informacji dzieciom np. o pracy klasowej czy o tym jakie materiały przynieść na lekcje plastyki czy techniki... Problem jest wiec wtedy gdy rodzic nie sprawdza codziennie e-dziennika i przegapi ważne informacje umieszczone czasem po 20:00 a dotyczące dnia następnego... Z lekturami też jest problem - nigdy nie wiadomo do kiedy mają być przeczytane i standardowo są to pozycje, których nie ma w szkolnej bibliotece.

 Fabian jest w klasie 1 więc dla niego wszystko w szkole jest nowe - zasady obowiązujące w klasie i szkole, obowiązek siedzenia w ławce, grzeczne chodzenie w parach, prace domowe i oczywiście nauka ;) Na szczęście bardzo szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości i bez problemu zasiada do zadanych prac domowych.

 Zarówno Emila jak i Fabian często wymagają nadzoru przy odrabianiu lekcji. Emila niejednokrotnie potrzebuje pomocy przy pracy domowej gdyż czegoś nie rozumie albo potrzebne są informacje z internetu, który jest dla niej jeszcze zagadką. Łatwej jej też uczyć się do pracy klasowej gdy ja ją przepytuję z materiału. Fabianowi z kolei trzeba patrzeć na ręce gdy ćwiczy pisanie z języka polskiego - ważne jest bowiem to aby prawidłowo pisał literki i łączył je ze sobą... Dla niego z kolei najważniejsze jest to aby zadane literki, wyrazy lub zdania przypominały to co napisała wychowawczyni.  Często zatem moje popołudnia wyglądają tak, że chodzę miedzy dwoma pokojami między Emilką a Fabim i zerkam im przez ramię kontrolując ich postępy. Na szczęście jest tak już dużo rzadziej niż we wrześniu ;)

 Fabian rozpoczął naukę jako 7-latek a Emilka jako 6-latek. Czy widzę różnicę? Oczywiście! Pomimo tego, że Emilia była (i jest) dużo bardziej sprawna manualnie od brata to i tak dla niego mniejszym problemem jest nauka pisania niż dla niej na początku klasy 1. Łatwiej też Fabianowi pogodzić się z ograniczonym czasem na zabawę... Podobnie jest z radzeniem sobie z niepowodzeniami - on mniej to wszystko przeżywa. Z Emilią początki szkoły były bardzo ciężkie - wszystko bardzo przeżywała, bardzo wolno pisała i za mocno dociskała ołówek, dość często pojawiały się łzy...

 Czy żałuję tego, że Emilia rozpoczęła naukę rok wcześniej? Tak. Wprawdzie radzi sobie bardzo dobrze zarówno teraz jak i w klasach 1-3 ale jest to okupione dużą ilością jej pracy i zmniejszeniem prawie do zera czasu wolnego. W klasach 1-3 było to mniej odczuwalne niż teraz. Emilce przede wszystkim brakuje czasu wolnego dla siebie na to aby porelaksować się w domu czy spotkać z koleżanką... Klasa 4 wymaga niestety od ucznia ogromu pracy - odrabianie prac domowych, przygotowywanie się do sprawdzianów, czytanie lektur, pamiętanie o rożnych terminach i zmianach. Waga plecaków też nie jest optymistyczna gdyż dosłownie przygniata do ziemi... Niestety w szkole dzieciaków nie ma szafek na książki. Teraz nawet na przerwach dzieci nie mogą się zrelaksować ponieważ szkoła zrezygnowała z dzwonków oznajmiających początek i koniec przerwy więc dzieci muszą same pilnować aby o czasie przyjść pod klasę... A wiadomo, że na przerwie łatwo zapomnieć o upływającym czasie ;)
Image and video hosting by TinyPic

wtorek, 13 listopada 2018

Strach

2 sierpnia 2018
 30 lipca późnym wieczorem znalazłam się w szpitalu. Po wieczornym prysznicu zauważyłam na podłodze kropelki krwi - okazało się, że zaczęłam krwawić. Było to krwawienie niewielkie i szybko ustało ale bardzo mnie wystraszyło. Nie zastawiałam się długo i pojechałam do szpitala na izbę przyjęć. Po USG okazało się, że z dziećmi wszystko jest dobrze - serduszka biły a Maluszki szalały... Wykluczono też odklejanie się kosmówki. Niestety musiałam zostać na obserwacji aby upewniono się, że na pewno wszystko jest dobrze i krwawienie się nie powtórzy. Dobrze, że P. akurat zaczął urlop i mógł zając się dzieciakami w domu...

 Dzisiaj po ponownym USG - tym razem zrobionym przez ordynatora, zostałam w końcu wypisana do domu. USG to było robione bardzo dokładnie więc miałam okazję poprzyglądać się naszym Maluszkom. Potwierdziło się to, że z dziećmi nic się nie dzieje, łożysko się nie odkleja, szyjka macicy również w porządku. Skąd zatem krew przed kilku dniami? Najprawdopodobniej przeciążyłam swój organizm. Wybrałam się przy ponad 30͒C upale z dziećmi na poszukiwanie plecaka dla Emilki do szkoły. Na koniec wniosłam śpiącą Sarę na 3 piętro do mieszkania. Niestety - pora zacząć się oszczędzać...

 Co ważne - ordynator w trakcie USG wypatrzył cieniutką przegrodę rozdzielającą bliźniaki. Są zatem jednojajowe i mają wspólne łożysko ale każde ma swój worek owodniowy, w którym sobie pływa. Są to super wieści gdyż zwiększa to bezpieczeństwo ten dwójki!
A tak poza tym to młodszy lekarz, który asystował przy USG wygadał się, że pojedynczy Maluszek zapowiada się na chłopca ;) Ciekawie jakiej płci okażą się bliźniaki... Fajnie by było gdyby były to dziewczynki :)  Emilka najbardziej liczy na tą ewentualność. Za to Fabian bardzo chce aby cała trójka była chłopcami :) Czyje pragnienia się spełnią? ;)
Image and video hosting by TinyPic

piątek, 9 listopada 2018

Bliźnięta jednokosmówkowe jednoowodniowe

17 lipca 2018 
 Tak jak wspominałam wcześniej dwoje z moich trojaków to bliźnięta jedokosmówkowe jednoowodniowe. Oznacza to, że posiadają wspólne łożysko i znajdują się w tym samym worku owodniowym. Bliźnięta takie powstają wówczas gdy komórka jajowa po zapłodnieniu ulega rozdzieleniu na dwa oddzielne zarodki dopiero między 9 a 12 dniem od zapłodnienia. A więc przez 9-12 dni Maluszki te były jednością...

 Najczęściej występującą ciążą mnogą jest ciąża dwujajowa czyli taka w której dwie komórki jajowe zostają zapłodnione przez dwa plemniki. Dzieci urodzone w wyniku takiej ciąży podobne są do siebie tak jak rodzeństwo z dwóch oddzielnych ciąż. Mogą to być dzieci tej samej lub różniej płci.
Rzadziej występuje ciąża jednojajowa a więc taka, w której jedna komórka jajowa zostaje zapłodniona przez jednego plemnika i dopiero w wyniku podziału zygoty rozdziela się na dwa odrębne płody. Najrzadziej w tych ciążach występuje ciąża jednokosmówkowa jednoowodniowa - stanowi ona tylko 1% ciąż jednojajowych. Najczęściej występuje tu ciąża jedokosmówkowa dwuowodniowa i stanowi ona 69% ciąż mnogich jednojajowych. Natomiast ciąże dwukosmówkowe dwuowodniowe stanowią 30% ciąż bliźniaczych jednojajowych. To jakiego rodzaju jest ciąża jednojajowa uzależnione jest od tego ile czasu po zapłodnieniu dochodzi do rozdzielenia się zygoty na dwa odrębne zarodki. W wyniku ciąży jednojajowej rodzą się dzieci zawsze tej samej płci o identycznym kodzie DNA. Co do identyczności DNA trwają wprawdzie spory gdyż naukowcom w USA udało się odkryć nieznaczne różnice w niektórych segmentach kodu genetycznego tychże bliźniąt (są to jednak tylko nieznaczne różnice).

 Każda ciąża mnoga jest ciążą wysokiego ryzyka i wymaga szczególnej kontroli medycznej. W ciążach tych ryzyko wystąpienia powikłań jest wyższe niż w ciążach pojedynczych. Może dojść tu do przedwczesnego porodu, do przedwczesnego odpływania płynu owodniowego, do przedwczesnego odklejenia łożyska, łożyska przodującego, gestozy, cukrzycy ciążarnej, wielowodzia czy też atoni poporodowej macicy. W przypadku ciąży jednokosmówkowej jednoowodniowej występują jednak dodatkowe możliwości komplikacji - wewnątrzmaciczne zahamowanie rozwoju jednego z bliźniąt czy też wewnątrzmaciczne obumarcie płodów. Do powikłań tych dochodzi najczęściej w wyniku zespołu przetoczenia krwi pomiędzy płodami TTTS. Częstą komplikacją jest tu też zapętlenie sznurów pępowiny...

 Z jednej strony - dużo powodów do zmartwień. Z drugiej - cud niesamowity taka ciąża jednokosmówkowa jednoowodniowa... Może się jednak jeszcze okazać, że bliźnięta przedzielone są przegrodą - czasem udaje się ją wypatrzeć dopiero w późniejszych tygodniach ciąży gdy dzieci są już większe. Mam nadzieję, że u nas tak właśnie będzie. Pozwoliłoby to na późniejsze rozwiązanie ciąży i zwiększyło bezpieczeństwo bliźniaków...
Image and video hosting by TinyPic

środa, 7 listopada 2018

Sezon chorobowy

 Sezon jesienno-zimowy to u nas co roku dużo częstsze choroby i przeziębiania niż wiosną czy latem. Wprawdzie z roku na rok jest lepiej i chorób jest dużo mniej niż chociażby 5 lat temu ale i tak są one uciążliwe... Teraz gdy Emilia i Fabian chodzą do szkoły to każda choroba wiąże się z ich nieobecnością w szkole i zaległościami. Najbardziej odczuwa to Emilka, która jest w 4 klasie i ma już dużo przedmiotów a z nich różne kartkówki i sprawdziany.

 Jak staram się walczyć o to aby dzieci chorowały jak najmniej? Przede wszystkim codziennie podaję im Acerolę w formie tabletek do ssania zawierającą lewoskrętną witaminę C. Dostają też tran i witaminę D3. Do picia podaję dzieciom herbatę z miodem i cytryną albo ciepłą wodę z domowym sokiem z malin. Poza tym pilnuję aby codziennie jadły owoce i warzywa a śniadania zjadały w formie ciepłego posiłku. Ku niezadowoleniu dzieciarni ograniczyłam słodycze a także w dużym stopniu wyeliminowałam nabiał, który wychładza organizm... Codziennie również wietrzę całe mieszkanie i to nawet wtedy gdy dzieci są chore...
Oczywiście ważne jest również to aby dzieciaki codziennie zaliczyły chociaż krótki spacer. Emilka i Fabian nie mają z tym problemu - wychodzą już sami na boisko szkolne po lekcjach czy też koło bloku. Problem jest z Sarą gdyż ja już staram się z domu nie ruszać... Na szczęście P. gdy tylko może wychodzi z nią nawet na krótki spacer w ciemnościach w okolicy bloku - nie jest to jednak codziennie...

 Muszę jeszcze przed pójściem do szpitala przygotować przedszkolną megawitaminę czyli sok z kiszonych warzyw, który jest prawdziwą bombą witaminową. Sok ten ma następujące działanie:
- uzupełnienie witamin
- poprawa kondycji
- wzmocnienie odporności
- łagodne oczyszczenie organizmu
- zwiększenie sił witalnych
Sok ten powinno się pić codziennie w ilości 1-2 szklanek (dorośli). Dzieciom podaje się go w formie rozcieńczonej wodą w stosunku 1:1. Na początek podaje się jedynie kilka łyżeczek tego soku i stopniowo zwiększa jego ilość do pół szklanki dziennie.
Megawitamina

Zetrzeć na tarce:
- 250 g marchwi
- 250 g buraków
- 250 g korzenia pietruszki
- 250 g selera
Drobno pokroić :
- 250 g pora
- 250 g białej kapusty
Zmiażdżyć:
- 4 duże ząbki czosnku 
Wszystko przełożyć do 5-litrowego naczynia (najlepiej szklanego, ewentualnie dużego garnka), dodać suchą skórkę chleba razowego, łyżkę cukru, łyżkę soli, uzupełnić wodą
Postawić na 3-4 dni w ciepłe miejsce. Wymieszać, odstawić na 4 godziny (aby cząstki warzyw opadły). Zlać sok do słoików i przechowywać w lodówce. Resztki warzyw przeznaczyć na kompost.
Image and video hosting by TinyPic

sobota, 3 listopada 2018

Dzień, który zmienił wszystko

4 lipca 2018
Dokładnie tydzień temu mój świat wywrócił się do góry nogami. Moje życie jest w miarę poukładane - mam męża, trójkę kochanych dzieci. Mamy auto i niewielkie mieszkanie. Plany na przyszłość również mamy sprecyzowane - rodzinne wakacje, zmiana mieszkania na większe w ciągu najbliższych 2 lat, wysłanie najmłodszej córki do przedszkola w roku 2019/2020 i mój powrót na rynek pracy. Czerwiec postawił jednak wszystko pod znakiem zapytania.

 Zaczęła spóźniać mi się miesiączka. Przez pierwsze dni wmawiałam sobie, że to zapewne wina upałów oraz zawirowań hormonalnych spowodowanych karmieniem piersią mojej 2-latki. Po tygodniu postanowiłam zrobić test ciążowy. Nie minęło nawet 5 sekund a pojawiły się dwie grube kreski. Byłam zaskoczona bowiem w ogóle nie czułam się ciążowo. W poprzednich ciążach zawsze czułam coś wcześniej - test ciążowy robiłam zazwyczaj kilka dni przed terminem miesiączki lub w dniu, w którym miała się pojawić. Tym razem zero przeczuć czy też dziwnych objawów. Dopiero gdy zobaczyłam pozytywny test ciążowy to zaczęły pojawiać się mdłości i nadwrażliwość piersi. Wszystko jednak w niewielkim stopniu.

 Do ginekologa zapisałam się na wizytę 2 tygodnie później czyli około 7 tygodni po ostatniej miesiączce. Absolutnie nie spodziewałam się tego co usłyszałam. Lekarz od razu wyszukał pęcherzyk ciążowy a w nim zarodek z bijącym serduszkiem. Szybko dokonał pomiaru Maluszka i określił jego wielkość dokładnie na 7 tydzień ciąży (7 tc). Zapytałam się wówczas co tam jest jeszcze w tym pęcherzyku na dole gdyż wypatrzyłam jakiś "cień". Lekarz wyostrzył wtedy obraz na tym "czymś" i zaczął dokładnie przyglądać się wnętrzu mojej macicy. W trakcie badania powtarzał ciągle "No nie możliwe", "Ale jaja". Na koniec stwierdził, że jestem jego drugim TAKIM przypadkiem w 20-letniej karierze. Już wtedy nie wytrzymałam i zapytałam czy to coś bardzo złego a wtedy usłyszałam coś co zmieniło moje obecne życie.

 Ginekolog z entuzjazmem oświadczył "Jesteś w ciąży trojaczej". Zamurowało mnie. Lekarz zaczął pokazywać mi obraz USG i tłumaczyć co na nim widać. Usłyszałam, że dwoje dzieci to bliźnięta jednojajowe i mają one wspólne łożysko. Trzeci dzidziuś jest w drugim pęcherzyku. Na te wszystkie rewelacje umiałam odpowiedzieć jedynie, że to przecież niemożliwe i po prostu nie wierzę w to co słyszę. Mój ginekolog zaczął mi więc wtedy od nowa pokazywać poszczególne Maluszki i bijące serduszka. Nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam, że zbladłam i zrobiło mi się słabo - w głowie miałam 1000 myśli na sekundę. Trojaczki - skąd, jakim cudem? Jak ja dam sobie radę? Czy ja w ogóle mam szansę to przeżyć? Czy mój organizm poradzi sobie z takim obciążeniem a macica wytrzyma ciążę? O to ostatnie zapytałam lekarza. Niestety jestem po 3 cięciach cesarskich więc moje obawy są bardzo uzasadnione. Większość lekarzy w ogóle odradza w takim przypadku zachodzenie w ciążę a tu nie dość, że ciąża to jeszcze trojacza. Lekarz mnie uspokoił twierdząc, że macica jest w stanie wiele wytrzymać. Nie wiadomo jednak jak będzie chociażby z wątrobą czy nerkami bo taka ciąża faktycznie jest bardzo dużym obciążeniem dla organizmu. Poza tym ciąża trojacza jest ciążą wysokiego ryzyka i występuje tu dużo większe niż w ciąży pojedynczej ryzyko poronienia i przeróżnych komplikacji.

 Z gabinetu wyszłam na miękkich nogach. W drodze do auta nie wytrzymałam i zaczęłam histerycznie płakać. W tej histerii zadzwoniłam do osoby, na której wsparcie zawsze mogłam liczyć - mojej mamy. Dłuższą chwilę trwało zanim uspokoiłam się na tyle by móc jej powiedzieć co się dzieje. Oczywiście zaczęła mnie uspokajać i pocieszać. Dość długo płakałam jej w telefon wyrzucając z siebie obawy. Jak ja sobie poradzę z 6 dzieci? Jak poradzimy sobie finansowo? Jak ja ogarnę 3 noworodki - przecież mam tylko dwie ręce i dwa "cycki"? Jak pomieścimy się w naszym obecnym mieszkaniu czy też aucie? Jak ja powiem o tej "niespodziance" mężowi? - przecież facet załamie się chyba jeszcze bardziej niż ja... W końcu uspokoiłam się na tyle, że mogłam wsiąść do auta i wrócić do domu.
Image and video hosting by TinyPic

czwartek, 1 listopada 2018

Smutek i tęsknota

 Dzisiaj Wszystkich Świętych czyli święto tych, którzy odeszli. Dla mnie to już drugie święto bez mojego taty... Rok temu mogłam jechać na cmentarz do niego aby się pomodlić i zapalić znicz. W tym roku niestety nie mogę ruszyć się z Olsztyna w tak długą podróż... Tym bardziej mi smutno :(
Zdjęcie stąd
 Rok temu - półtora tygodnia przed Wszystkich Świętych po 2-miesięcznej chorobie zmarł mój tata. Był to dla mnie bardzo ciężki czas... Czekanie na nieuniknione, patrzenie na jego cierpienie, rozdarcie między chęcią bycia w Bydgoszczy z tatą a potrzebą bycia w Olsztynie z dziećmi... Dylematy na temat tego czy zabierać dzieci do szpitala, czy mówić im o tym co się wkrótce wydarzy. Jak tłumaczyć im to co się dzieje?
Emilka i Fabian widzieli, że coś się dzieje. Chodziłam ciągle zapłakana i nie szło tego ukryć. Na szczęście wystarczyła im informacja, że dziadek jest bardzo chory a ja się o niego martwię - nie dopytywały czy wyzdrowieje więc nie musiałam kłamać... Chcieli odwiedzić chorego dziadka w szpitalu więc zabrałam ich ze sobą kilka razy chociaż na chwilę. Mila sporo opuściła dni w szkole w tym czasie ale to nie było ważne - najważniejsze było to by być razem i się wspierać a na odległość jest to dość trudne... Powiedzenie dzieciom o śmierci dziadka było jedną z trudniejszych rzeczy, które musiałam zrobić w trakcie ich wychowania. Patrzenie na ich łzy i smutek na pogrzebie też nie było łatwe. Ale czy mogłam ich nie zabierać ze sobą skoro chciały pożegnać dziadka? Jedyne co mogłam to nie zabierać ich do kaplicy w czasie gdy trumna była otwarta. Aby zmniejszyć ich smutek mogłam opowiadać im o tym, że dziadek będzie teraz ich aniołem stróżem i będzie ich chronił...

 Ostatni rok to ciągłe wspomnienia o tym co było rok wcześniej gdy mój tata jeszcze żył. Jego ulubiony program w tv, ulubiona potrawa czy też jakiś problem który umiałby mi pomóc rozwiązać od razu przywoływały obraz uśmiechniętego taty i wywoływały łzy w mych oczach. Nie jeden raz wyrzucałam sobie, że za rzadko do niego dzwoniłam i za mało z nim rozmawiałam. Gdybym mogła to zmienić to chętnie bym to uczyniła. niestety na to jest już dawno za późno... Opcji rozmowy już nie ma :( Jedyne co mogę to przeglądać zdjęcia i zanurzać się we wspomnieniach związanych z moim tatusiem kochanym :(

 Czy kiedyś pogodzę się z tym, ze tak wcześnie musiałam pożegnać mego tatę? Miał dopiero 56 lat więc spokojnie mógł pożyć jeszcze wiele lat - nacieszyć się życiem, zrealizować to co planował, spełnić marzenia odkładane na później... :(
Image and video hosting by TinyPic